Światowe Dni Młodzieży rozpoczęły się dla mnie od wylądowania w Panamie. Wtedy to uświadomiłem sobie, że naprawdę jestem po drugiej stronie globu na spotkaniu młodych z całego świata. Po przejściu odprawy, wychodząc z lotniska, od razu poczuliśmy ciepło - temperatura przekraczała 30 stopni.
Pojechaliśmy do Anton - parafii, w której spędziliśmy pierwszy tydzień. Po przybyciu doświadczyliśmy powitania, które przerosło moje oczekiwania. Były biesiada, okrzyki i tańce do rana. Zostaliśmy zakwaterowani wraz z kolegami w domu, który był na sprzedaż.
Każdy dzień rozpoczynaliśmy Mszą Świętą. Pierwszy tydzień to poznawanie nowych przyjaciół, czas spędzany na farmie, wyjazd nad ocean, aby pozażywać promieni gorącego słońca i kąpieli w oceanicznych wodach. Wieczorami uczestniczyliśmy w biesiadach. Jedna nawet odbyła się z udziałem byków. Jeden z nich zerwał się z liny i wbiegł do sklepu, gdzie wyrządził szkody.
W czasie Mszy z biskupem głównemu celebransowi podarowaliśmy Matkę Bożą z Jasnej Góry. Później były pokazy tańców i strojów regionalnych. W kolejne dni odwiedziliśmy pobliską cukiernię oraz wybraliśmy się do wulkanu nad wodospad, przy którym znajdował się basen z zimną wodą. Na niedzielnej Mszy wręczyliśmy proboszczowi Anton kielich mszalny. Ostatni dzień naszego pobytu spędziliśmy u rodzin, z którymi pożegnaliśmy się w poniedziałek i opuściliśmy gościnną parafię, by udać się do stolicy, gdzie przydzielono nas do nowych rodzin.
Wydarzenia centralne rozpoczęliśmy Mszą otwarcia, której przewodniczył główny biskup Panamy. Podczas trzydniowych katechez rozważaliśmy nasze powołanie, a piątkowy wieczór przeżywaliśmy z Papieżem na drodze krzyżowej. W sobotę wybraliśmy się na wieczorne czuwanie z Ojcem Świętym. Usłyszane świadectwa i słowa Papieża wywarły na mnie niezwykłe wrażenie, którego nie da się opisać, można było je jedynie przeżyć.
Aby być gotowym na Mszę posłania, przenocowaliśmy na placu. Papież Franciszek w niezwykły sposób mówił do młodych, że nie są przeszłością czy przyszłością Kościoła, lecz, że są Jego teraźniejszością. Nawoływał nas do konkretnego działania, niemarnowania czasu, do życia chwilą obecną, ale w zgodzie z wartościami chrześcijańskimi i Duchem Ewangelii. Jutro może nigdy nie przyjść, żyjemy tu i teraz i to się liczy, by dawać świadectwo każdego dnia.
Kolejne dni spędziliśmy na pobliskich wyspach, a także z rodzinami. Cały ten czas przeżyliśmy po panamsku, czyli bez zegarka. W Mszach ze śpiewem, klaskaniem, tańcem tańczyli wszyscy, nawet 70-letnie babcie. Doświadczenie śpiewu kolęd w 30-stopniowym upale... bezcenne. Zdarte gardła w metrze i autobusie to zdaje się być standard. Ciasno, głośno, ale przede wszystkim radośnie. Wspólne śpiewy z pielgrzymami z innych krajów sprawiały, że mogliśmy doświadczyć wspólnoty Kościoła, który w całej swej różnorodności jest jeden.
Filip Romanek -klasa 2 TL